Podczas świątecznego pobytu w domu
postawiłam na
porządki. Nie
na uczestnictwo w obrzędach
liturgicznych, nie na spotkania z bliskimi czy zaspokajanie głodu. CZYSTOŚĆ. Doskonały czas na sprzątanie! Zgodzicie się ze mną? Zaczęłam od opróżniania komody. To właśnie w komodzie prócz
karaluchów (sztuk 4) znalazłam zeszyt, a w nim radosną twórczość mojego i Karoliny (koleżanki ze studiów
licencjackich) autorstwa. Aby uczcić jej pamięć (nadal jest żywa) i zadowolić Czytelników przytoczę fragment utworu, który na
nieszczęście
wydawców, i amatorów poezji, nie ujrzał światła dziennego. Rzecz się działa ok 2 lat temu w
jednej z polskich uczelni wyższych. Podczas ćwiczeń z prasoznawstwa naszym
oczom ukazał się dość nieprzyjemny widok -
pupa naszej koleżanki. Młodzież by powiedziała: pęknięcie pleców. To wydarzenie
skłoniło nas do napisania
krótkiego poematu. Treść poniżej. Zachęcam do lektury.
Raz, dwa, trzy śmierdzący zad
patrzy
Razu pewnego, nie wiedzieć
dlaczego, siadłyśmy
nieopodal niego.
Dnia jednego, słonecznego,
mało nie
wydaliłyśmy śniadania
naszego.
Tak pożywnego!
A to dlatego, że wyjrzało na nas
pół zadziska
obleśnego.
Nie mogłyśmy strawić widoku
przerażającego!
Nawiązał się dialog
do niego:
- Oszczędź nam
widoku niesmacznego!
- Nic Ci do zada mojego!
- Patrzeć nie
chcemy na niego! Obciągnij bluzkę i zakryj kloca
owalnego.
- Kiedy ja sama upasłam
sadlaka tego!
- Jeśli wzrok
wasz obumiera od onego,
opuśćcie aulę i
udajcie się do
królestwa Waszego.
- My pełne
szacunku do człowieka
nauczającego.
Gdyby nie to, gnałybyśmy do
upadłego.
Tą ciętą ripostą
zakneblowałyśmy pyska
krzykliwego.
Po czasie wywnętrzył się do
otoczenia prostackiego,
pokazując obszar umysłu niezłożonego.
Od tamtej pory nie spotykamy wzroku krogulczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz