niedziela, 22 maja 2011

Misja MoniLisa


Wiem, zaniedbałam was, moi nieocenieni czytelnicy. Od razu piszę że...ustalę karę dla siebie. A może wy coś zaproponujecie? Publiczne chłosty? Klęczenie na grochu? Pójście do kąta? Wrócimy do tego. Na wstępie mego kolejnego wywodu chciałabym podzielić się z wami radością, która mnie spotyka. Grono intelektualistów zaglądających na tego bloga sukcesywnie się powiększa! Każdy kolejny komentarz przysparza mi wielu wzruszeń. Jedna z notek okraszona jest nawet, uwaga...11 "głosariuszami". Zauważyliście, że staram się budować krótkie, nieskomplikowane zdania? Wiem, że to ułatwia wam samodzielną lekturę, pomaga zrozumieć tekst. Ale do rzeczy. 

Natłok obowiązków zmusił mnie do zawieszenia działalności pisarskiej. Co konkretnie robiłam? Otóż, prócz pracy stricte dziennikarskiej zajmuję się także działalnością charytatywną. Dokładniej rzecz ujmując - jestem afrykańską misjonarką. W końcu muszę gdzieś dawać ujście mym pokładom dobroci, wypadło na Afrykę. Pewnie zastanawiacie się jak wyglądało i na czym polegało moje posłannictwo. Wyprzedzę wasze pytanie. Zasadniczo zajmowałam się oświecaniem ograniczonej intelektualnie rzeszy mieszkańców murzyńskiej wioski.

Dla nich - Murzynów najważniejsze, że byłam, dzieliłam się swoimi spostrzeżeniami, opowiadałam o sobie, pracy, nieocenionych czytelnikach. Ostatnio na przykład zabrałam głos w sprawie antykoncepcji. Jak wiadomo wielodzietny model rodziny jest tam bardzo popularny. Zaciemniały lud rozmnaża sie jak króliki, a potem... Nie musiałam zbytnio przygotowywać się do tematu. Na antenie stacji, w której jestem zatrudniona prowadzę program medyczny, (tak na marginesie ma podobną liczbę widzów, co mój blog czytelników) tak więc niemal wszystkie tematy związane z medycyną nie są mi obce. Również sposoby zapobiegania ciąży, o których powinno się rozmawiać od najmłodszych lat. 
Podczas ostatniego wyjazdu na misję przekazałam im kilka niezawodnych metod dotyczących antykoncepcji, które za chwilę sprzedam i wam.

Nie wiem czy wiecie, ale od dawien dawna lat jako środek przeciw powstawaniu nowego życia stosowano odchody swojego partnera. Wystarczy na umyte dłonie nanieść nieco mazidła. Ów środek chronił nas wówczas na około 2 dni. Inną równie pewną możliwością jest wsad czosnkowy do pępka tuż przed kopulacją, czy wypicie wywaru z potu konia. Są to sprawdzone techniki przekazywane z pokolenia na pokolenie nie tylko w mojej rodzinie. Korzystało i nadal korzysta z nich wiele znanych mi kobiet. Co ciekawe, wspomniane środki działają także na mężczyzn.
Ciemnoskóry tłum słuchał z zapartym tchem, aż do momentu gdy zaczęłam mówić o ostatniej, najskuteczniejszej metodzie jaką jest... brak seksu. Wtedy też Ci afrykańscy młodzieńcy jak jeden mąż zaczęli wołać: "biała kobieta nie będzie dokazywać czarnym panom o tym kiedy, gdzie i czy w ogóle my uprawiać miłość". Zabrali mnie do dziwnie wyglądającej i lekko rozgrzanej wanny. Skąd przesyłam wam zdjęcie i uściski.

W drodze misyjnej zawsze towarzyszyły mi me niebieskie okulary, tak też jest teraz. Prawda, że do twarzy mi w nich? Przyznam, że czuję się jak w afrykańskim SPA. Zastanawiam się tylko po co mi ochroniarz w trakcie kąpieli, który dorzuca drewienka, żeby woda nie ostygła? Może chce mi umyć plecy?! Ten murzyński asystent nie odstępuje mnie na krok, urocze.

PS: Swoją drogą... publiczne chłosty mogłyby być całkiem przyjemne, nieprawdaż?



Pozdrawiam Was Ciule!

5 komentarzy:

  1. Warto było tak długo czekać na taaaaaaaką notkę!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeeeessssssssst!

    OdpowiedzUsuń
  3. O! to... Tu nie było jeszcze mnie... czemu? Dobrze Wam idzie ;P Pozdrówki!

    OdpowiedzUsuń
  4. mam pomysl na kare ;) brak seksu

    OdpowiedzUsuń
  5. Twój uśmiech rozświetla mą szarą codzienność.

    OdpowiedzUsuń